Blog

  • moda czy potrzeba

    Coraz częściej spotykam się z tym, że ktoś robi w domu coś, co do tej pory kupował w sklepie…

    Parę lat temu, takim „hitem” było pieczenie chleba… a teraz? Teraz praktycznie wszystko. Ogłaszane są rewolucje spożywcze, piwne czy grupy majsterkowiczów. Nawet zakupy – kiedy zbierają się lokalne grupy i kupują produkty hurtowo.

    Wypieki, sery, wędliny czy alkohole – to pierwsza z grup, druga to ubrania, a trzecia to rękodzieło. Oprócz tego coraz więcej drobiazgów z drewna czy plastiku robionych w domu. Coraz więcej małych i drobnych rzeczy elektronicznych.

    Ciężko mi oceniać każdą z tych grup, ale sam widzę jak wpadłem w ten nurt robienia czegoś samemu.

    Czemu ludzie to robią? Nie mam pojęcia, ale wiem czemu ja robię. Po pierwsze, jest to ciągłe poznawanie i udowadnianie sobie, że się potrafi. Po drugie – satysfakcja z dobrze zrobionej roboty. A po trzecie… często dostaje się produkt wyższej jakości niż kupny.

    O ile pierwsze dwa są bezdyskusyjne, o tyle trzeci powód bywa subiektywny, ale od czego są znajomi by pomagali oceniać?

    Jogurt kupiony w sklepie – jest od razu dobry i dostępny od ręki, domowy… na to trzeba zwykle parę dni poczekać. Czy jest smaczniejszy? Wydaje mi się, że tak ale obiektywnie dużej różnicy nie ma – w końcu mleko było kupione w sklepie. Niektórzy powiedzą, że w domowym nie ma dodatków, nie ma sztucznej skrobii, mleka w proszku – no nie ma.

    Domowa wędlina? Też zależy do czego porównujemy. Jak do tej supermarketów, to raczej nie ta liga, ale do produktów regionalnych – tu może być mniejsza różnica. Prawdziwe wędzenie, czy to na zimno czy ciepło, nie da się porównać do przemysłowego natryskiwania farbą. Ale niektórym brakuje wilgotności i galaretowatości „komercyjnych” wędlin, szpikowanych solanką czy algami.

    Piwo? No jest inne, czy to robione z gotowców, czy ekstraktów albo zacierane z żywego słodu. Ma swoich przeciwników i zwolenników.

    Domowe wina i destylaty? Też są, i to nawet dużo, mimo głupiego prawa, które nie pozwala na destylację dla siebie.

    Co jest powodem tego, że nagle dużo ludzi decyduje się robić coś samemu?

    Cena? Chyba nie, bo robienie wszystkiego z jakościowych produktów kosztuje. Mleko na jogurt – kosztuje prawie tyle ile kupny jogurt, a przecież domowy trzeba jeszcze zrobić (a czas też pieniądz). Pół litra domowego piwa z gotowca, zaczyna się od 2.50 zł (nie wliczam w to kosztów sprzętu). Ale dobre domowe piwo, bywa droższe – od 10 do 30 zł za butelkę (jakościowe słody, markowe drożdże). Chleb domowy też jest droższy, bo robi się go mało, przez co koszta wypieku są olbrzymie, przy małych kosztach produktów.

    Jakość? Raczej tak, ale przecież nie zawsze, często przymyka się oko na małe czy większe wady – „przecież to jest domowe”.

    Więc chyba coś innego… zaufanie? Przy tym co się wokół dzieje i o tym co wycieka do prasy, przestajemy wierzyć produktom w sklepach.

    Afery z nieświeżym mięsem, dziwnymi dodatkami do produktów, oszukiwanie na każdym kroku – to jest chyba coś co zaczyna się uzewnętrzniać.

    Ciężko jest nam walczyć o swoje, mało kto będzie protestował przed supermarketem, że przez ich politykę cenową, producenci tną jakość i cenę gdzie tylko mogą. Wiara w polityków też wygasła, bo oni jak już coś zrobią to będzie albo na opak, albo zrobią lepiej wszystkim, ale nie nam konsumentom.

    Czy nie prościej było by znieść wszystkie zakazy i niech przetrwają myślący. To w szczególności do wszystkich ostrzeżeń „kawa w kubku jest gorąca” czy „nie rób tego w domu”. Kiedyś tego nie było i wszystko działało…

    Wracając do tytułu – tak mody jest tu wiele – ale coraz jaśniej widać potrzebę i brak naprawdę dobrych produktów. Kiedyś wyznacznikiem jakości była cena, a dziś cena jest jednym z narzędzi marketingowych: nie można dać zbyt niskiej ceny, bo ludzie nie kupią myśląc że coś ma słabą jakość.

    W bluecity organizowane są jarmarki regionalne, gdzie sprzedawane powinny być produkty jakościowe. No cóż, jest to też w większości formuła marketingowa, sam widziałem jak na wielu stoiskach rozpakowywane są wędliny z Makro i sprzedawane jako „domowe”. Jeszcze parę lat temu, stosunek stoisk z „domowymi” i regionalnymi produktami był na korzyść jakości, teraz ciężko znaleźć dobre produkty. Wędzone ryby – gdzieś z hurtowni, miody pośledniej jakości, przetwory robione gdzieś na wielką skalę, t tylko ze zmienioną naklejką (albo i nie). Zniknęły wędliny i ryby wędzone na zimno, chleby na zakwasie i bez polepszaczy. Nie ma już pierników, które robione były ponad miesiąc, nie ma prawdziwych mazurków. Są za to obrazy z Papieżem, szkiełka na drutach i chińszczyzna z podrobionymi metkami.

    Ale mimo tego, w szczycie nie da się przecisnąć między stoiskami, mimo wszystko znajduje się wielu chętnych, może właśnie dlatego pojawia się pospolite ruszenie i domowe wyroby – bo nie ma jak z tym walczyć, a ciężko jest odbudować zaufanie.

    Więc ja popieram rewolucje domowe. Jeżeli ktoś chce wymieniać barterowo prawdziwe domowe produkty – dopiszcie mnie do listy chętnych.

  • hobby

    Źle się dzieje, jak hobby staje się pracą, która zabiera z tego hobby radość… trzeba wtedy jak najszybciej szukać nowych zainteresowań. Nie zawsze by się tym bawić, ale by oderwać i złapać choć odrobinę dystansu.

    Czytałem niedawno artykuł, gdzie opisano przypadki ludzi popadających w depresję, której nikt z otoczenia nie dostrzegał. Zastanowiło mnie jak wiele osób przechodzi przez takie sytuacje, na ile zdając sobie sprawę z tego co się dzieje a na ile nie.

    W Polsce, niestety, świadomość tego, że psycholodzy czy psychiatrzy są potrzebni zwykłym ludziom a nie tylko psychicznie chorym, jest mała. Cały czas odbiór pomocy psychologa, odbierany jest negatywnie – albo jako wielka ułomność albo fanaberia bogatych. I tak Ci, co pomocy potrzebują, wstydzą się albo wręcz boją o tę pomoc poprosić. Inni, próbują sami sobie z tym radzić – z różnymi wynikami.

    Parę lat temu, odczułem na sobie co to jest depresja i jak bardzo potrafi w życiu zamieszać… przez to wyczulony jestem na jej objawy wśród znajomych. Trudno jest przekonać kogokolwiek na wizytę u specjalisty. Przebrnięcie przez warstwy stereotypów, przełamywanie zahamowań, czy przekonanie, że nie spławia się kogoś, tylko w najuprzejmiejszy sposób stara się komuś pomóc – potrafi wykończyć – i fizycznie, i psychicznie.

    Wracając do hobby – u mnie musi być. Muszę mieć coś co pozwoli mi na oderwanie się od zwykłych codziennych czynności. Raz na tydzień, dwa – trzeba się oderwać, zrobić coś innego, coś o czym można porozmawiać i nie będzie związane z żadnymi obowiązkami czy pracą.

    Więc, jeżeli komuś zacznie przeszkadzać, że będę za dużo opowiadało o jakiejś elektronice, drukarkach 3D, warzeniu piwa czy innych… to wybaczcie – dla mnie to jest właśnie odskocznia.

    Ostatnie miesiące nie były proste, ach, ostatnie kilka lat by można powiedzieć, ale cieszę się tym co się dzieje, odnajduję radości w małych rzeczach – a w sumie to chyba jest najważniejsze.

  • dziwne dni

    Czasem przychodzi refleksja, nad tym kim się jest i co się w życiu osiągnęło. Niekoniecznie jako jakaś depresja, ale bardziej jako podsumowanie – próba określenia gdzie się jest.

    Ostatnie dni były bardzo ciężkie, i mimo że smutek do ziemi przyciskał – znajdowałem jakąś dziwną siłę do działania… ale chwila bez pracy, bez zajęcia – od razu przechodziła w zadumę.

    Czy coś osiągnąłem? Czy coś po mnie zostanie? Czy ktoś zauważy że mnie nie ma? Jak będą mnie pamiętać? Jak wiele bałaganu zostanie po mnie?

    Pytania, pytania i pytania…

    Rozmowy z ludźmi, wiele osób – patrzę im w oczy i zastanawiam się co o mnie myślą… Jak łatwo przy niektórych utrzymać kamienną twarz, nic po sobie nie pokazywać. Jak niektórzy – nie muszą nic mówić, a w środku wewnątrz siebie – rozlega się krzyk i wycie.

    I po jakimś czasie kolejne pytania, kolejne myśli…

    Co dalej? Czy samemu, czy z kimś? Komu zaufać? Po co żyć? Czy jest dla kogo? Czy jest jakiś cel?

    Dziwne te ostatnie dni, tyle śmierci, tyle bólu… tyle myśli, tyle refleksji… tyle wspomnień. Dobrze że jest sen, choć na chwilę można się oderwać, wyłączyć.

    To takie dziwne, jak życie zmusza nas nagle do przewartościowywania, zmiany priorytetów czy robienia tego czego nie bardzo chcemy zrobić. A mimo wszystko chęć bycia sobą, chęć podejmowania własnych decyzji a nie tylko płynięcia z nurtem.

    Ciężko jest być silnym, potrafić sobie radzić z tymi wszystkimi przeciwnościami. Zbierać się i żyć dalej. Mimo pytań, mimo wątpliwości, małymi krokami naprzód.

    Odpierać wspomnienia, walcząc w umyśle z „co by było gdyby”. Kwestionując siebie, swoje działania czy decyzje. Ciężko odnaleźć się wśród tych wszystkich uczuć, które miały z czasem wygasać czy tych które były i dalej drążą duszę. Czy można zapomnieć o uczuciach? Czy naprawdę czas leczy? Kiedy?

    Czy kiedyś będzie lepiej? Czy da się zapomnieć?

    Czasem mam wrażenie, że żyje się dla kogoś, a mniej dla siebie – że wtedy to ma sens. I jakoś tak dziwnie patrzy się na osoby, które myślą tylko o sobie. Czy oni mają rację? Czy ja się zawsze myliłem?

    I znów pojawiają się pytania o sens i cel życia.

    Kolejne myśli, kolejne tematy… zaczarowany krąg, z którego ciężko się wyrwać.

     

  • złość i bezsilność

    budzi się człowiek czasem w nocy i myśli… zastanawia się…

    co kieruje innymi, jakie mają cele, jak je chcą osiągnąć – jakim kosztem i co robiąc…

    Najprościej jest chyba zrozumieć bezwzględne osoby – takie które wiedzą czego chcą i wiadomo, że zrobią wszystko by ten cel osiągnąć. Zwykle dotyczy to spraw materialnych ale nie zawsze… takim osobom chyba jest wtedy najłatwiej zaufać, gdyż wiadomo że cokolwiek zrobią, czy mając do wyboru różne scenariusze – zawsze wybiorą ten najkorzystniejszy dla nich.

    Potem mamy ludzi którzy są związani swoją moralnością, mają dylematy, zastanawiają się – tu już dużo trudniej jest oceniać, dużo trudniej przewidzieć. Nie wiadomo czy zwycięży żądza czy morale, ale mniej więcej znając te osoby można z dużą dozą prawdopodobieństwa znaleźć obszary w których jedno z dwojga będzie silniejsze.

    No i mamy trzecią grupę – Ci co mówią, że robią coś „dla Twojego dobra” – całkowicie nieprzewidywalni… w zależności od tego co sobie wymyślą czy jak dziś będą motywować swoje czyny i działania – takie będą podejmować decyzje.

    Smutne to jest, że właśnie działania „w dobrym celu” drugiej osoby są zwykle działaniami dla nich niekorzystnymi. Nie rzucajcie we mnie kamieniami za te słowa – ale tu nie zaliczają się osoby, które są oddane drugiej osobie i na przykład z miłości zrobią wszystko dla niej – takie osoby zaliczają się do pierwszej z grup!

    Skąd takie negatywne nastawienie? Może z doświadczenia? Jakoś ostatnio dużo pojawia się działań, które są dla naszego dobra… i to prywatnie i to na krajowym szczeblu (aby daleko nie szukać: podsłuchy w imię naszej wolności,  przerzucanie pieniędzy z komercyjnych funduszy do zus-owskiej czarnej dziury itp.)

    Dlaczego o tym piszę? Bo zawsze agresywnie reaguję jak ktoś stara się mną manipulować, bym myślał tak jak ktoś chce, przekręcanie faktów, zrzucanie odpowiedzialności, pretensje czy wyrzuty. Nienawidzę manipulacji, nie znoszę kłamstw… Jeżeli ktoś podejmuje decyzje – musi się liczyć z konsekwencjami. Nie można oczekiwać, że kto inny po nich posprząta i naprawi to co popsute. Dlaczego ludzie nie biorą odpowiedzialności za swoje czyny? Czy to takie trudne? Czasem zwykłe przyznanie się do błędu i po prostu wyjaśnienie sprawy potrafi zdziałać cuda. Czasem trzeba się napracować, po to tylko by tylko odzyskać szacunek innych, czasem ciężką pracą i chęciami da się nawet rzeczy naprawiać… Ale no bez przesady nie oczekujmy, że rzucanie fochem, i wmawianie innym że to oni doprowadzili do czegoś co jest konsekwencją naszych działań rozwiąże sprawę.

    Podobno milczenie jest traktowane jak przyzwolenie… dlatego piszę wszem i wobec – nie nie zgadzam się, nie pozwolę by mi zarzucano coś czego nie zrobiłem, nie wezmę odpowiedzialności za działania i decyzje innych. Jeżeli ktoś się z tym nie zgadza – może mi to powiedzieć w twarz – jestem pewien, że nie znajdzie żadnego argumentu by mnie przekonać.

    Najgorsze, jest to, że niektórzy mylą uprzejmość z uległością. Jeżeli robię coś dla kogoś, robię mu uprzejmość, przysługę – to robię – jest to moja świadoma decyzja i liczę się z jej konsekwencjami, jednakże jak już ktoś stara się to nadużyć – dziwi się że dostaje negatywną odpowiedź… no przepraszam, co to jest? Może nie zawsze myślę „co ja z tego będę miał” – ale w końcu i takie pytanie trzeba zadać.  Jakiekolwiek kontakty, związki czy przyjaźnie bazują na jakiejś wymianie – czy to uczyć, rzeczy czy czynów/usług… nawet miłość która jest jednostronna nie przetrwa – musi być jakaś reakcja zwrotna, która drugą stronę będzie zadowalać. Każda uprzejmość ma swoje granice…

    Więc jeżeli do kogoś się nie odzywam, to nie znaczy że to jest nieme przyzwolenie, czasem po prostu to co się dzieje, przerasta moje pojmowanie i nie mam pojęcia co odpowiedzieć w cenzuralnych słowach… jeżeli jesteś w takiej sytuacji (nie, niekoniecznie ze mną) to postaw się w roli tej drugiej osoby, zastanów się czy to co robisz nie jest manipulacją, nie jest czymś co tę drugą stronę rani czy też jest jej dokuczliwe… zastanów się i postaraj się odwrócić swoje słowa – może wtedy po zadaniu sobie prostego „co ja z tego mam”, nadejdzie olśnienie i będziesz wiedzieć co tak naprawdę powiedzieć i jakie są te pierwsze kroki do przerwania milczenia.

     

  • so true…

    z odrobiną humoru 🙂

    aYb4dwN_700b_v2

  • nie mogę się nasłuchać

    słowa tej piosenki bardzo mi się spodobały…

    [youtube]http://www.youtube.com/watch?v=d52qNS6-uEk[/youtube]

    Happysad – Zanim pójdę

    Ile jestem ci winien?
    Ile policzyłaś mi za swą przyjaźń?
    Ale kiedy wszystko już oddam, czy
    będziesz szczęśliwa i wolna czy…
    będziesz szczęśliwa i wolna czy…
    Ale zanim pójdę, ale zanim pójdę,
    ale zanim pójdę chciałbym powiedzieć ci, że:

    Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
    To też nie diabeł rogaty.
    Ani miłość kiedy jedno płacze
    a drugie po nim skacze.
    Miłość to żaden film w żadnym kinie
    ani róże ani całusy małe, duże.
    Ale miłość – kiedy jedno spada w dół,
    drugie ciągnie je ku górze.

    Ile jestem ci winien?
    Ile policzyłaś mi za swą przyjaźń?
    Ile były warte nasze słowa,
    kiedy próbowaliśmy wszystko od nowa?
    Kiedy próbowaliśmy wszystko od nowa?
    Ale zanim pójdę, ale zanim pójdę,
    Ale zanim pójdę chciałbym powiedzieć ci, że:

    Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
    To też nie diabeł rogaty.
    Ani miłość kiedy jedno płacze
    a drugie po nim skacze.
    Miłość to żaden film w żadnym kinie
    ani róże ani całusy małe, duże.
    Ale miłość – kiedy jedno spada w dół,
    drugie ciągnie je ku górze…

    Ale zanim pójdę, ale zanim pójdę,
    Ale zanim pójdę chciałbym powiedzieć ci, że:

    Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
    To też nie diabeł rogaty.
    Ani miłość kiedy jedno płacze
    a drugie po nim skacze.
    Miłość to żaden film w żadnym kinie
    ani róże ani całusy małe, duże.
    Ale miłość – kiedy jedno spada w dół,
    drugie ciągnie je ku górze…

    Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
    To też nie diabeł rogaty.
    Ani miłość kiedy jedno płacze
    a drugie po nim skacze.
    Miłość to żaden film w żadnym kinie
    ani róże ani całusy małe, duże.
    Ale miłość – kiedy jedno spada w dół,
    drugie ciągnie je ku górze…

  • wspomnienia

    wspomnienia

    [box]

    są w życiu chwile, o których chce się zapomnieć.
    zamknąć drzwi przeszłości, nigdy już do nich nie wracać.

    by więcej bólu nie czuć, by spokój zagościł w duszy.
    zamknąć i klucz wyrzucić, zatrzasnąć i nie powrócić.

    nie ma radości i szczęścia, nie ma przyszłości,
    kiedy wspomnienia wracają i zalewają oczy rzeczywistości.

    choć ciężko jest się pogodzić, czasem powalczyć trzeba,
    dłonią, łokciem, kolanem – zamknąć drzwi do wspomnienia.

    zamknąć i klucz wyrzucić, zamknąć na cztery spusty,
    by spokój duszy odzyskać, by blask radości zabłysnął.

    zamknij drzwi szczelnie, by myśli… wspomnienia…
    nie wypełzły szczelinami czy dziurką od klucza.

    zamknij i nie podglądaj… tam z drugiej strony jest odchłań.
    pełna myśli i wspomnień, pełna emocji i łez.

    zapomnij o zdjęciach, o listach, nie budź potwora,
    niech zaśnie za drzwiami i śpi już na zawsze.

    niech złudzenie siły czy wiara w siebie,
    nie budzą pewności u ciebie…

    każde pęknięcie, jest większe niż wygląda,
    pamiętaj o kroplach drążących skałę…

    najmniejsze wspomnienie może popchnąć kamyczek,
    który lawinę wywoła i postrzępi duszę.

    nie daj się ponieść – dusza twa jest krucha,
    dbaj o nią i ostrożnie patrz na wspomnień ducha.

    [/box]

    Warszawa 18.08.2013

  • zmienianie się

    Zastanawiałem się nad tym, jak trudno jest zmienić w życiu coś do czego jesteśmy przyzwyczajeni, jak trudno jest zmienić siebie, swoje zachowania czy cechy.

    W jakiś sposób, upraszczając, można powiedzieć o dwóch grupach: zmiany, które są naturalne i nie wymagają motywacji oraz zmiany, do wprowadzenia których musimy wykonać pracę i silnie przy nich trwać.

    Pierwsza grupa jest łatwa w adaptacji i praktycznie nie wymagająca wysiłku, ma ona swoje minusy – jest bardzo podstępna. Zdarza się, że zmiany te następują powoli, niezauważalnie, pod wpływek czegoś lub kogoś. I nie zawsze są to zmiany na dobre… Zmiany te mogą prowadzić wręcz do odmienienia nas samych na takim poziomie, że zatracamy w części to kim jesteśmy. Podstępnie, gdyż jak już zorientujemy się co się stało – zmiana już zaszła. Podstępnie, gdyż w jakiś sposób działo się to za naszym bezgłośnym przyzwoleniem i akceptacją.

    Czasami wpada się tu w pułapkę, z której ciężko się wydostać, gdyż odzyskanie siebie wymaga wysiłki i jeszcze większej pracy – wpadamy w zmiany z grupy drugiej.

    Zmienianie się świadome, ciężkie i żmudne. Mając cel i dążąc do niego, dzień w dzień, minuta w minutę – pamiętanie o tym że coś robimy, że w czymś trwamy.

    Nie jest to proste… nie jest to przyjemne, często z regresjami… Dużo prób nie kończy się wcale, część tylko połowicznie. Ale są to zmiany, po osiągnięciu których jesteśmy z siebie dumni.

    Dużo prościej jest się zmieniać kiedy ma się wsparcie zaufanych osób, często bliskich. Ale jak to zawsze bywa, i tu jest różnie. Znajdują się tacy, co w imię motywacji potrafią doprowadzić do katastrofy – często nie zdając sobie sprawy co właśnie zrobili. Zaraz ktoś powie, że jak jest silna wola zmian, to nikt na to nie wpłynie – ale to nie jest prawda, szczególnie jak jest to osoba, której bardzo ufamy. Przypomina mi się od razu stare hasło „… Boże broń mnie przed przyjaciółmi, z wrogami sobie poradzę…”.

    Dlaczego o czymś takim piszę? Z kilku powodów, raz żeby uporządkować swoje myśli i refleksje, dwa że miałem ostatnio kilka bardzo ciekawych rozmów, kiedy zobaczyłem oba typy zmian – jak bardzo jaskrawe i znane.

    Zmiany powolne, i dobre i złe… zmiany ciężkie – zakończone i porzucone.

    Budujące jest to jak ludzie zmieniają się na dobre pod wpływem kogoś komu ufają, kogoś kto ich szanuje i nigdy nie wykorzysta. Radość daje jak się widzi osobę, która nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, na skraju całkowitego załamania, która zaczyna się śmiać, cieszyć… nie boi się wyjść z domu. Uśmiech na twarzy i otwartość na innych – tak bardzo zaraźliwe!

    Po drugiej stronie szali są jednak i smutne rzeczy… kiedy ktoś poświęca się dla kogoś, poświęca siebie, swoje życie, zainteresowania i marzenia. Zmiana dla kogoś i pod wpływem kogoś…  Jak obserwuje się coraz większy smutek i dystans do świata. Zaklęte koło, spirala prowadząca w dół i w dół. Kiedy człowiek traci siły i ciężko mu już nawet powiedzieć czego tak naprawdę chce – zapomniał o tym, że może chcieć, żądać – że może żyć! Wtedy widać tak jaskrawie, czy ma się przyjaciół, czy jest ktoś kto wskaże drogę, wstrząśnie i pomoże.

    I widać zmiany, jak ludzie dumnie, z podniesionym czołem – wiedzą że swoją ciężką pracą i wielkim wysiłkiem  osiągnęli cel… Cel o którym czasem nikt nie wie, ale widać jak ta droga odbiła się na twarzy i charakterze.  Ta podbudowa, wzmocnienie pewności siebie – ten dystans do problemu i wiedza, że wie jak coś pokonać. Widać jak to zmienia też sposób postrzegania świata, jak ta wiedza i doświadczenie zmieniają osobę, awansują ją – teraz jest kimś kto wie.

    By mieć pełen obraz powinienem teraz opisać te niedokończone i porzucone zmiany, kiedy brakło siły lub motywacji. Ale nie, nie będę – bo to nie zawsze jest coś straconego, czasem jest wstępem, czasem jest tylko przerwą. Znam również takie przypadki, kiedy podjęcie decyzji wystarczyło – że to było tą konieczną zmianą –  w umyśle. Wtedy kiedy nagle, człowiek zaczyna dostrzegać, że jest coś przed nim, widzi nadzieję. Kiedy ma szansę zamknąć rozliczenia z przeszłością i wiedzieć że nie ma powrotu. Ten spokój wewnętrzny, ta lekkość i czasem radość…  przecież nie było zmiany, była tylko decyzja o jej rozpoczęciu…

     

     

  • lekka zupa-krem z kalafiora

    20120320-084620.jpg

    Są takie dni, kiedy nie mm pomysłu co ugotować… A dziś akurat zbiegło się to z pusta lodówką.
    Pusta lodówka bardzo motywuje do diety! Z drugiej strony, dzięki temu mam w większości świeże produkty.

    Jako zapas „na czarna godzinę” w zamrażarce znalazłem opakowanie kalafiora. Czemu nie?
    W małym garnku zanotowaliśmy wodę, lekko osoliłem i wrzuciłem około połowy paczki.
    Po kilku minutach ugotowane różyczki kalafiora przerzucilem do blendera (nie odsączałem, wyjąłem łyżką ceszakową, nie wylewając wywaru).
    Dodalem przyprawy: sól, pieprz, odrobinę lubczyuku, i dosłownie muśniecie gałki muszkatałowej, wszystko zalałek 3-5 łyzkami wywaru. Lekko zmieliłem (pulsacyjnie). Teraz dodałem 250ml jogurtu, jeszcze raz zmieliłem, dodając wywar w miarę potrzeb by uzyskać konsystencję kremowej zupy i pozbyć się grudek.

    W miseczce, kem posypałem drobni pokrojoną pietruszką.

    Zupa smakowala wyśmienicie z grilowaną/tostowaną kromką chleba, jeszcze smaczniejsza byłaby z grzankami – ale to dla tych co nie są na diecie.

    Smacznego!

  • pieczeń z indyka

    Obiad na szybko, delikatny i dietetyczny.

    • 30-35 dag mięsa z piersi indyka
    • 1 duża papryka
    • 1 mała cukinia
    • 1-2 jajka
    • 3 ząbki czosnku
    • pieprz, sól, przyprawy do smaku
    • 2-3 łyżki bułki tartej

    Paprykę i cukinię zmieliłem w maszynce do mięsa (największe sitko), delikatnie odcisnąłem aby pozbyć się nadmiaru wody. Następnie do tego samego pojemnika zmieliłem mięso z indyka razem z czosnkiem.

    Do masy dodałem jajka i przyprawy, po wymieszaniu dodałem bułke tartą.

    Warto masę na pieczeń paę minut wymieszać/wyrabiać – nabierze lepszej konsystencji i nie będzie się rozsypywać po upieczeniu.

    Wyrobioną masę przekładamy do naczynia żaroodpornego lub foremki wysmarowanej oliwą i posypaną odrobiną bułki tartej.

    Pieczemy 40-45 minut w temperaturze 160-170°C.

    Po lekkim przestygnięciu pieczeń można wyjąć (ale nie trzeba. można kroić i przechowywać w naczyniu żaroodpornym czy foremce).

    Podawać można ją z sałaką, ziemniakami czy chlebem. Po ostygnięciu, pieczeń w plasterkach idealnie nadaje sie na kanapki.

    Smacznego!