Ładna pogoda i bardzo dobra widoczność.
Ładna pogoda i bardzo dobra widoczność.
Ciągłe afery o przemysłowej czy zanieczyszczonej soli dodawanej do wędlin, czy własne doświadczenia z wędliną – która potrafi się już na drugi dzień po kupieniu zepsuć, zmuszają do tego by przerzucić się na własne wyroby.
Jako że wołowinkę lubię, a chuda nie jest zakazana na diecie… to i stwierdziłem że upiekę rozbef, który póżniej będzie można cienko kroić na kanapki.
W Makro udało się kupić bardzo ładną sztukę mięsa, wyrobu firmy Sokołów. Co ciekawe, nie jest to wołowina od razu po uboju a wiekowana, więc będzie miała głębszy i ciekawszy smak.
Dobrze upiec rozbef nie jest łatwo… Dobry i tani swego czasu robili w Ikei, ale tam mieli piekarniki kosmiczne z sondą i utrzymaniem wilgotności. W domu mam tylko piekarnik gazowy, który i tak nierówno grzeje.
No to woreczek do pieczenia, wołowinka delikatnie posolona (by soki nie wyciekły) i natarta najnowszym nabytkiem przyprawowym – sumakiem.
Piekarnik rozgrzany do 180°C, pieczenie 45 minut…
Mięsko idealnie upieczone, soczyste i różowe w środku (nie, nie jest surowe).
Następnego dnia, pokrojone plasterki smakowały idealnie na kanapkach na śniadanie!
Smacznego!
Jako że dziś w Lidlu świeżą tołpygę nabyłem, to i pomysł na obiad sam się wcisnął.
Tołpygę włożyłem do woreczka do pieczenia, posypałem niewielką ilością soli, pieprzu i posiekaną natką pietruszki. Nic więcej nie trzeba by wydobyć aromat ryby. Rybkę wstawiłem na 20 minut do rozgrzanego piekarnika (180°C).
Przygotowałem w całości – wydaje mi się, że podawanie dużego kawałka, dzielonego dopiero przy stole jest bardziej efektowne.
Na obiad – do podania z bukietem surówek i ziemniaczkami gotowanymi na parze.
Jak zostanie cokolwiek jeszcze (o ile) to rybka z surówką (z marchewki i jabłek) będzie na lekką kolację.
Smacznego!
Sobota, leniwy dzień, ale jeść trzeba. No to skoro mam wołowinkę to trzeba zagospodarować!
Gotowana… nie – było, duszona… nie – też było, pieczona – o, może być. Pieczenie wołowiny łatwym zadaniem nie jest, bo i mięso musi być dobrej jakości no i trzeba mocno pilnować temperatury.
Alternatywa? Tak! Zmielić.
No to 250g mielonej wołowinki, do tego pół garści posiekanej pietruszki, jedno jajko, przyprawy – pieprz, sól, papryka, odrobina majeranku i rozmarynu. Wszystko razem wymieszane w miseczce.
Przy uzyciu dwóch łyżek stołowych, robimy małe pulpeciki i rozkładamy je na blachę wyłozoną papierem do pieczenia lub folią aluminiową.
Blachę wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180°C, pieczemy około 20 minut. Po tym czasie najlepiej sprawdzić czy już są upieczone w środku. Jeżeli chcemy je mieć ładnie przyrumienione z góry (a nie są), proponuję wstawić je jeszcze na 5 minut pod brojler.
Pulpety można podawać z ziemniakami, makaronem czy ryżem. Można polać je sosem (biały, ciemny, pomidorowy) – wszystko zależy od waszej inwencji!
Smacznego!
p.s.
wpis dedykowany komuś kto mnie do tego namawia cały czas… tak Muzo 😉
Lidl nie jest sklepem z dobrami ekskluzywnymi albo „z wyższej półki”, jednkże co tydzień można tam kupić (niedrogo) świeże królicze tusze.
Mimo że mięsa nie ma tam specjalnie dużo i w tuszce jest dużo małych kości, to uważam że jest ono bardzo smaczne. Jedna tusza powala przyrządzić 4 do 6 porcji w zależności od tego jak bardzo głodni są goście (dla głodomorów to może wyjść nawet 2.. ale cicho-sza przecież dieta jest).
Używam kilku przepisów, ale tym razem zdecydowałem się ugotować potrawę z użyciem minimalnej ilości tłuszczu.
Królika pokroiłem na mniejsze kawałki, tak by mozna było je niezależnie doprawiać i obsmażyć oraz by było mi wygodnie układa wszystko w garnku.
Po przyprawieniu królik ląduje w garnku.
Do szerokiego garnka nalałem 3 łyżki oliwy, poszczególne kawałki natarłem mieszanką przypraw: papryka słodka i ostra, pieprz biały, sól i odrobina imbiru. Porcje podsmażyłem ze wszystkich stron i przez chwilę podsmażałem bez przykrycia, co jakiś czas przewracając je.
Po zakończeniu smażenia, dodałem pokrojone pieczarki i seler, wymieszałem, naczynie nakryłem i wstaiłem do piekarnika rozgrzanego do 180°C.
Po 30 minutach, zamieszałem wszystko raz jeszcze, delikatnie zmniejszyłem temeraturę (150-160°C) i pod przykryciem dusiłem kolejne 40 minut.
Mniej więcej po podanym przezemnie czasie, należy sprawdzić czy mięso jest już wystarczająco miękkie – powinno w prosty sposób oddzielać się do kości i być miękkie.
Smacznego!
Szarlotkę się długo piecze… a może da się zrobić jakoś tak szybciej?
Jak się człowiek uprze to czemu nie?
W sklepie z żywnością orientalną można kupić gotowe ciasto na pierożki won-ton. Od razu jest pokrojone w cieniutkie kwadraciki.
Każdy z kawałków jest oddzielony od drugiego mąką, najlepiej ją usunąć – jej nadmiar tylko psuje końcowy smak.
Niekiedy casto jest zamrożone – wtedy niestety trzeba poświęcić chwilę na jego rozmrażanie, niestety nie da się tego przyspieszyć (metody na kikrofakówkę czy ciepła wodę tylko zepsują ciasto).
Na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, wyłożyłem jedną warstwę ciasta i w temperaturze 180°C piekłem kilka minut. W zależności od piekarnika będzie to 3 do 7 minut. Sprawdźcie jak to będzie wyglądało u Was. Ciasto można błyskawicznie przypalić a jak jest już ciemnobrązowe, robi się gorzkie i niesmaczne. Warto spryskać je wodą, tak by mąka, którą są obsypane kawałeczki, przylgnęła do ciasta.
Po upieczeniu „won-ton” musi mieć złocisty kolor i być chrupkie.
Opcjonalnie, po skropieniu wodą, cisato można posypać (bardzo delikatnie) cynamonem – tak by samo z siebie miało już jakiś dodatkowy smak.
W międzyczasie, przygotowałem 2-3 duże jabłka, cynamon (2-3 łyżeczki), cukier brązowy (1/4-1/3 szklanki), cukier waniliowy (łyżeczka) i szczyptę imbiru (1/2 łyżeczki). Lubię połączenie cynamonu z jabłkiem – stąd duużo cynamonu!
Jabłka obrałem, pokroiłem w kostkę i pokropiłem sokiem z cytryny (po to by nie ściemniały).
Dodałem przyprawy i wymieszałem.
Na patelni rozgrzałem łyżkę oliwy (polecam zdecydowanie masłko) i podsmażyłem mieszankę jabłek z przyprawami.
Cukier będzie się karmelizował, jabłka będą mięknąć i puszczać soki – polecam by uzyskać coś co przypomina gęstą masę z dużą ilością kawałków jabłek. Czyli nie rozgotować za mocno, ale tak by kawałki jabłek były przemieszane z gęstym musem.
Pamiętajcie by cały czas pilnować czy won-tonki się nie palą, bardzo łatwo można przegapić (tak, zmarnowałem jedną rundę bo skupiłem się na jabłkach).
Oprócz masy i won-tonków przydala by się polewa.
Najsmaczniejsza to ubita śmietana, z dodatkie cukru i wanilii.
Jeżeli jednak trzeba coś mniej kalorycznego – to wrzuciłem do miksera gęsty jogurt, kapkę koncentratu waniliowego, parę kropli soku z cytryny, 2 łyżeczki cukru muscavado i 4 łyżki rozpuszczonego wwe wrzątku agaru. Po zmiksowaniu, zostawiłem na 15 minut w lodówce i po stężeniu miałem sos do ciastka.
Upieczone won-tonki przekładamy masą jabłkową, do uzyskania 4-5 warstw. Całość polewamy sosem, przystroić można listkami mięty czy innymi owocami (truskawki, maliny).
Smacznego!
Nie wszyscy lubią surowe pieczarki, a przecież one mają swój niepowtarzalny smak.
Cienko pokrojone często występują podane na carpaccio, ale surówki z nimi też nie są niczym odosobnionym.
Zostało mi około 5 sredniej wielkości pieczarek i z braku innych pomysłów zrobiłem dziś z nich sałatkę.
Przepis jest naprawdę prosty:
opcjonalnie (ale nie dla osób na diecie):
Wedle oryginalnego przepisu, powinnismy użyć ciemnych pieczarek, jednak białe wcale im nie ustępują w smaku. Pieczarek nie myjemy a dokładnie je czyścimy – pędzelkiem lub ręcznikiem papierowym (tak by nie pozostał ślad ziemi czy piasku).
Cienko pokrojone pieczarki mieszamy z otartą skórką cytrynową i drobno posiekaną pietruszką.
Sok z cytryny, ocet, oliwę, pieprz i sól mieszamy dokładnie razem, aż powstanie jednolity dresing. Nastepnie polewamy nim pieczarki.
Podajemy natychmiast. Smacznego!
Czasem potrzeba ugotować coś na szybko, ale by zjadliwe było. Tym razem nie jest inaczej, miał być kurczak i sałatka z awokado, ale że awokoado jest dalej twarde i niedojrzałe trzeba zrobić coś innego!
Szybki przegląd lodówki ujawnił dwa pomidory, dużą czerwoną paprykę, 25 dag piersi z indyka i natkę pietruszki.
Challenge accepted!
Cebulkę zeszkliłem w garnku na łyżce oliwy, do cebuli dodałem pokrojoną w kostkę indyczą pierś. Po lekkim podsmażeniu, dodałem przyprawy: sól, pieprz, imbir i cynamon. Tak! Cynamon by mieć orientalny smak.
Po chwili duszenia do garnka lądują papryka i pomidor, pokrojone w średniej wielkości kawałki oraz dwa ząbki czosnku. Po wymieszaniu stwierdziłem, że jednak mi czegoś brakuje. Dodałem jeden cały jogurt (gęsty). No zaczyna to wyglądać apetycznie.
Chwila duszenia, parę razy zamieszać, dodaję pokrojoną natkę pietruszki i duszę jeszcze 10-15 minut na średnim ogniu.
Wygląda apetycznie! Idę jeść obiad.
Smacznego!
Po pierwsze, chciałbym przeprosić za brak nowych wpisów, ale czas świąteczno-noworoczny niespecjalnie obfitował w nowe pomysły i wolne chwile. Jednak ktoś (ach ten Ktoś) mocno mnie dopingował, więc poniżej stary-nowy przepis na szpinak i parę akapitów moich dywagacji.
W szkole podstawowej, na stołówce, szpinak zawsze przypominał ciemnozieloną półpłynną papkę ledwo mieszczącą się na talerzu smakującą bez wyrazu. Ciężko taki obraz później przekształcić w cokolwiek lepszego i smaczniejszego. Na szczęście w moim przypadku się udało!
Do szpinaku przekonałem się, kiedy sam go zacząłem przyrządzać w domu, jednakże był to zawsze szpinak w postaci zielonej cegły ze zmielonego i zamrożonego warzywa (tak, ten z hortexu, zapakowany w dziwną białą folię).
Pierwszą rzeczą, która była robiona inaczej niż to co było traumatycznym wspomnieniem, to przyprawy – świeży czosnek, pieprz i sól. Szczególnie sól w niewielkich ilościach. Drugą – szpinak też był smaczniejszy, jeżeli rozmrażany był powoli a nie gwałtownie – dużo wody dawało się z niego wtedy odsączyć. Trzecia, to łyżka tłustej śmietany i bardzo dokładnie rozbite jajko. Na sam koniec, w zależności czy było to konieczne – parę kropel soku z cytryny.
Tak robiony szpinak jadłem przez lata, eksperymentując czasem z jakimiś innymi ziołami, ale bazując na tej podstawowej wersji.
Do czasu… do czasu kiedy zamówiłem sobie szpinak we wrocławskiej restauracji LaScala (na rynku, obok banku PKO BP).
Wtedy poznałem co to jest szpinak liściasty dobrze przygotowany! Smak miał niesamowity a przecież szpinak to nic specjalnego, a jednak!
Co takiego dobrego zrobili?
Po pierwsze sam szpinak – był to blanszowany szpinak liściasty, blanszowany w posolonej wodzie z pieprzem, dzięki temu już na początku nabierał smaku. Następnie ostudzony, mieszany był z czosnkiem – część czosnku była wyciśnięta a część pokrojona w cieniutkie plasterki. Wszystko to polane było delikatną oliwą z oliwek a na wierzch położony sos beszamelowy (zimny) wymieszany z rozdrobnioną mozzarellą (czasem było bez beszamelu – inne ale równie smaczne).
Tak przygotowana porcja włożona w kamionkową miseczkę wędrowała do pieca do pizzy.
Po chwili skwierczący szpinak, z bulgoczącym i lekko przypalonym na krawędziach serkiem lądował przed klientem, wywołując natychmiastowy ślinotok! A do tego podane cieplutkie, pokrojone ciabatty z chrupiącą skórką i masełko czosnkowe, które chciało się jeść łyżeczkami.
Tak… miłe wspomnienia (dobrze, że już zjadłem obiad).
Tak odkryłem szpinak liściasty, który właśnie zaczął być dostępny w supermarketach. Przez jakiś czas można było również dostać szpinak liściasty w puszkach – Bonduelle to na chwilę wprowadził, nie wiem czemu w końcu się z tego wycofali.
Lata mijały, a szpinak dalej w jadłospisie był i zadziwiał niekiedy moich gości, którzy jak ja mieli traumatyczne wspomnienia o nim.
Jednym z zastosowań było użycie go w lasagne jako jednej z warstw – odciśnięty, wymieszany z niewielką ilością pieprzu, soli i roztartego czosnku tworzył fajne zielone warstwy pomiędzy innymi mięsnymi.
I powoli docieramy do przepisu, który tutaj chciałbym przedstawić: szpinak zapieczony w cieście francuskim.
No to do dzieła, potrzebujemy 0.5 kg ciasta francuskiego, można je zrobić samemu lub kupić gotowe. To gotowe polecam jak chcecie zrobić coś na szybko i nie przejmować się specjalnie jakością, jest dość smaczne a i tak tutaj nie ma go dużo i nie jest podstawą smaku. Dostępne są teraz różne firmy i odmiany – włącznie z wersją „lite” (ale nie pytajcie się mnie, co oni w to ciasto włożyli). Ciasto rozwałkowujemy na jednolity prostokątny placek (lub rozwijamy z rolki).
Do dużego garnka nalewamy wody, dodajemy sól i parę kropli soku z cytryny lub octu, wodę doprowadzamy do wrzenia, następnie zmniejszamy moc palnika i po paru minutach wrzucamy 1 kg liści szpinaku. Woda ma się nie gotować, szpinak trzymamy w niej nie dłużej niż 2-3 minuty – mięknie on błyskawicznie. Po 2-3 minutach wylewamy wszystko przez sitko, woda nam już nie jest potrzebna. W garnku, w którym blanszowaliśmy szpinak, na dno wrzucamy 2 łyżeczki masła i 3 łyżki oliwy, rozpuszczamy wyciskami 3-4 ząbki czosnku i leciutko podsmażamy, zanim czosnek zdąży brązowieć, wrzucamy odsączony szpinak i intensywnie mieszamy. Po kilku minutach – kiedy odparuje woda która pozostała w szpinaku, dodajemy 3 łyżki śmietany (minimum 12%, więc można szaleć) i wbijamy jedno jajko. Mieszamy intensywnie aż powstanie jednolita masa. Tak przygotowany szpinak odstawiamy i studzimy. Jeżeli wszystko robimy naraz, polecam wstawić garnek do zimnej wody (z lodem) i mieszać aż ostygnie. Po ostygnięciu do szpinaku można dodać opcjonalnie kawałki fety pokruszone lub pokrojone .
W międzyczasie rozcieramy 3 ząbki czosnku. Czosnek rozcieram zwykle nożem – kroję w drobną kostkę, posypuję solą i rozcieram na jednolitą masę przyciskając nóż do poszczególnych małych kawałeczków. Pastę czosnkową mieszam z gęstym jogurtem doprawiam do smaku (uwaga na sól) i wkładam do lodówki.
Jako równie opcjonalny dodatek używam jaja, jeżeli chcecie wzbogacić ten przepis, ugotujcie na twardo 2-3 jaja.
W tym momencie mamy przygotowane ciasto francuskie, szpinak i opcjonalnie jaja.
Szpinak rozkładamy równą warstwą na 1/3 do maksymalnie połowy szerokości blatu ciasta, zostawiając małe 2-3 cm marginesy do krawędzi ciasta.
Opcjonalnie kroimy jaja na pół i układamy je na szpinaku.
Krawędzie ciasta zwilżamy ciepłą wodą, wolny kawałek ciasta zawijamy na szpinak, zaciskamy krawędzie i układamy tak, by poziomy szew znalazł się na spodzie, prawą i lewą krawędź zawijamy delikatnie pod ciasto. Widelcem nakłuwamy ciasto na całej długości.
Tak przygotowane ciasto układamy na blasze, ja dodatkowo używam papieru do pieczenia, ale jeżeli macie blachy nieprzywierające lub płachty silikonowe – wasz wybór.
Piekarnik rozgrzewamy do 180°C, szpinak pieczemy 35-45 minut – pod koniec sprawdzając regularnie, czy ciasto się nie przypala i jest jednolicie wypieczone.
Tak przygotowany szpinak podajemy gorący lub zimny, krojąc nożem do ciast (ciasto francuskie jest kruche). Szpinak w cieście można odgrzewać i zamrażać. Jako sosu używam przygotowanego wcześniej jogurtu z czosnkiem.
W lodówce szpinak powinien wytrzymać 3-4 dni, niestety nie miałem jak przetestować bo zwykle magicznie znika pierwszego dnia.
Jeżeli zostało wam jeszcze troszeczkę ciasta francuskiego, rozwałkujcie i posmarujcie delikatnie rozbitym żółtkiem, posypcie solą gruboziarnistą (lub taką do młynka) i rozmarynem suszonym, pokrójcie na podłużne kawałki (opcjonalnie skręcając) i upieczcie. Paluszki chrupkie nadające się jako przystawka, side-dish lub do piwa, bardzo smaczne z barszczykiem czerwonym.
Smacznego!
P.S.
Jeżeli ktoś nie chce tak po prostu nakłuwać widelcem ale jakieś ozdobne szklaczki robić, dodać jakieś listki z ciasta itp. – wolna wola, przecież nikt nie zabrania przyozdabiać!
Na szybko, lekkie danie – idealnie na kolację (w sumie samo warzywo, więc spełnia wymagania Maćka, który prosił o warzywne przepisy).
W miarę lekkie, niewielka zawartość tłuszczu… z winem (ale w sumie bez alkoholu – bo odparował – co nie zabrania postawienia kielkiszka obok).
Polecam saute bez chleba czy ziemniaczków, tak by delektować się tylko smakiem samego pora.
(więcej…)