Przeglądając półki i wyrzucając przeterminowane rzeczy znalazłem torebkę czerwonej soczewicy. Data przydatności… jeszcze miesiąc, więc nie było tak źle! Ale co z taką soczewicą zrobić? Nie miałem pomysłu, ale skoro już ją wyciągnąłem, to wrzuciłem ją do wody niech namoknie.
Po paru godzinach moczenia i trzech płukaniach, nastawiłem ją na gotowanie. Na niewielkim gazie soczewica gotowała się 1,5h, odsączyłem ostudziłem i dalejnie miałem pomysłu co z nią zrobić.
Przeleżała tak całą noc, stygnąc sobie, aż dziś stwierdziłem że coś trzeba z nią zrobić, nie może tak leżeć!
Stwierdziłem wymieszać ją z mięsem, a że miałem ugotowane piersi z kurczaka, zmieliłem soczewicę razem z kurczakiem.
W blender całość nie zmieściło się, więc podzieliłem na kilka porcji. Pierwszą zmieliłem dość grubo – wyszło smaczne nadzienie do pierożków lub krokietów.
Z drugą porcją – przesadziłem z mieleniem i wyszła pasta. Trochę dziwna w smaku, ale gdy dodałem do niej troszeczk oliwy… spróbowałem, uśmiechnąłem się do siebie i resztę porcji zmieliłem na jednolitą puszystą pastę.
Dodanie oliwy było strzałem w dziesiątkę – nie dość że wzbogaciło to zmak i fakturę pasty (daje się teraz bardzo łatwo rozsmarowywać) to zmocniło smak kurczaka i soczewicy, tak że każdy z nich jest bardzo mocno wyczuwalny co razem dało niesamowite połączenie.
Podzieliłem na porcje i wstawiłem do słoiczków, myślę że jutro wrzucę część do zamrażarki – da się dlugo przechować (choć wątpię by dużo zostało „na później”).