Jesień jeszcze jest, jednym z takich wspomnień z dzieciństwa było zbieranie ziemniaków na wsi. Taka „impreza” zawsze połączona była z dużym ogniskiem.
Paliło się w nim pęty i łodygi ziemniaków, które o tej porze były już wysuszone i łatwo się paliły. Ale skoro ognisko a na polu ziemniaki wszędzie leżały, to i od razu ich pieczenie było czymś oczywistym.
Pamiętam, jak brudnymi rękami odskubywało się przypieczoną skórkę (czasem pół ziemniaka było napdalone), i jadło się ze smakiem gorący, parujący środek. Co to był za smak!
Nie potrzeba było niczego więcej, ani soli ani przypraw a i tak smakowało.